Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Pią 4:03, 16 Lut 2007 Temat postu: zadziorny |
|
|
coztego napisał: | Na Śląsku robi się jeszcze takie świństwo o nazwie Moczka (na szczęście moja rodzina nie jest śląska ). To jest absolutne paskudztwo |
A skąd wiesz jak nie próbowałaś
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Gość
|
Wysłany: Pią 4:05, 16 Lut 2007 Temat postu: Wind |
|
|
Flaire napisał: | No ale jak sama zrobisz, to przecież wiesz, co jesz... (w odróżnieniu od, np. kupnych pierogów ). |
Na temat gotowania mam podobna teorie jak Pani Beata Tyszkiewicz. Kazda potrawa jest tylko wtedy dobra, gdy jej przyrzadzanie nie trwa dluzej niz czas gotowania ryzu
Karp po zydowsku w moim wykonaniu wydaje mi sie bardziej czasochlonny ... pierogi, ma slabosc z dziecinstwa , absorbuja mnie jakies 10 min (pierogarnia jest ulice dalej)
W.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Pią 4:08, 16 Lut 2007 Temat postu: coztego |
|
|
zadziorny napisał: | Zapomniałaś dodać, że ów "kompot z suszu" na Śląsku nazywa się moczka . Mniaaaaaam |
Kompot to kompot, a moczka to moczka przynajmniej w naszej częsci Śląska Jedno i drugie jest paskudne.
zadziorny napisał: | A skąd wiesz jak nie próbowałaś |
A kto Ci powiedział, że nie próbowałam, wszędzie dookoła Hanysy, trudno nie natknąć się na te "pyszności"
Idę nakarmić sucz, a potem przyjdzie pora na pasztet i ciasteczka x2
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Pią 4:09, 16 Lut 2007 Temat postu: sirion |
|
|
Tak a propos karpia. U nas idzie karp w galarecie. Ale moja mama posługując się pincetką i lupą wyjmuje z dzwonek ryby wszystkie ości, nawet te malutkie międzymięśniowe. A galareta jest tradycyna, słodkawa od ogromnej ilości cebuli i marchwi użytych do wywaru. Natomiast karp smazony jakoś słabo schodzi toteż często robię smazonego sandacza lub pstrąga (co wpadnie w łapy), ale w żadnym wypadku nie mrożone filety.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Pią 4:10, 16 Lut 2007 Temat postu: zadziorny |
|
|
coztego napisał: | A kto Ci powiedział, że nie próbowałam, wszędzie dookoła Hanysy, trudno nie natknąć się na te "pyszności" |
Gdybyś spróbowała moczki którą robi moja TZ, to byś takich goooopot nie wygadywała . Mój ojciec zabierał po wigilii na wybrzeże kilka litrowych słoików z moczką, tak Kaszubom zasmakowała
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Pią 4:21, 16 Lut 2007 Temat postu: coztego |
|
|
PRZEPYSZNY PASZTET MOJEJ MAMY
Przepis ten pisałam swego czasu dla mojej przyjaciółki, dlatego jest długi i łopatologiczny. Ale myślę, że to ewentualnym chętnym kucharkom nie powinno przeszkadzać:
Aby upiec pyszny pasztet należy przygotować następujące składniki:
-> 1/2 kg mięsa mielonego WIEPRZOWEGO (chudego!)
-> 1/2 kg mięsa mielonego WOŁOWEGO (chudego!)
-> 2 udka z kurczaka
-> 20 dag wątróbki wieprzowej (ew. może być drobiowa, zdarza się, że wieprzowej w sklepie nie ma )
-> 20 dag boczku wędzonego (surowego, dość chudego!)
-> 2 bułki nieduże
-> 3 jaja
-> gałka muszkatołowa
-> pieprz czarny
-> przyprawa do zupy- maggi
-> liście laurowe
-> ziele angielskie
-> 2 rosołki grzybowe w kostkach
Mięso mielone, udka i boczek osolić, wsadzić do garnka, dodać ze 3 liście laurowe, ok.5 ziarenek ziela angielskiego, dwie kostki rosołowe grzybowe, podlać wodą i dusić na wolnym ogniu ok. 1 godziny. Na 15 minut przed końcem dorzucić wątróbkę i też poddusić . Przez cały czas duszenia trzeba pilnować, czy woda się nie wygotowała!!! Żeby się nie przypaliło!!! A wody nie może być za dużo, mięso ma być duszone (!), a nie gotowane.
Kiedy już jest pięknie podduszone, apetycznie pachnie, odstawić do przestygnięcia. W międzyczasie zamoczyć w wodzie 2 bułki. Jak rozmokną odcisnąć dokładnie.
Przestudzone mięso dzielimy na niewielkie porcje, udka obdzieramy ze skóry (skórę wyrzucamy!!!, chyba, że ktoś chce ją zjeść, to smacznego ) i obieramy mięso z kostek, boczek również kroimy (jeżeli jest ze skórą- to ją odcinamy i wyrzucamy). Wywaru spod mięsa nie wylewamy, może się przydać na końcu! Wszystko to (mięso i bułki) przepuszczamy przez maszynkę do mielenia (przydaje się elektryczna maszynka!) przez sitko o malutkich oczkach. (Jeśli nie posiadamy sitka o malutkich oczkach to można je kupić za grosze w sklepie AGD. W ostateczności można przemielić całą masę 2 razy przez zwykłe sitko, ale jednak najlepiej i najprościej zakupić takie maleńkie dziurki.) Do zmielonej masy wbijamy jaja (białka i żółtka) i mieszamy dokładnie, dodając przyprawy (pieprz, gałka muszkatołowa i maggi) do smaku (soli zwykle już nie trzeba, była dodana do gotowania!). Mieszać należy bardzo dokładnie, najlepiej pokonać obrzydzenie i wsadzić w to przynajmniej jedną dłoń i wyrabiać jak ciasto. Masa musi być aksamitnie jednolita! (właśnie dlatego potrzebne jest dokładne przemielenie przez wspomniane drobne sitko) Jeżeli jest sucha, krucha czy coś w tym rodzaju (ale NIE ma być płynna! Pod żadnym pozorem!) dolewamy chochelką nieco wywaru spod mięsa i mieszamy do skutku.
Blachę do pieczenia smarujemy tłuszczem i obsypujemy tartą bułką, lub wykładamy papierem pergaminowym do pieczenia. Wykładamy masę pasztetową do foremek (ok. 2/3 wysokości foremki, za wysoki może się nie dopiec w środku). Wkładamy do ciepłego piekarnika, i pieczemy ok. 1 1/2 godziny w temperaturze 170-180 stopni. Kiedy ma apetyczną rumianą skórkę i pachnie wybornie, wyciągamy z piekarnika, studzimy nieco i wyrzucamy z foremek (tu wychodzi przydatność papieru pergaminowego, bardzo łatwo pasztet wraz z papierem wyciągnąć z foremki). Jemy dopiero kiedy jest zimy, najlepiej na drugi dzień, po nocy spędzonej w lodówce! Jeżeli wyszło nam za dużo pasztetu- pakujemy w woreczki czy coś i zamrażamy na gorsze czasy.
Pierwszy raz bywa trudny, ale i tak smakuje wysmienicie... Smacznego!
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Pią 4:27, 16 Lut 2007 Temat postu: Anisha |
|
|
Wind, cóż za podziwu godna niekonsekwencja kryje się w tych postach:
Wind napisał: | ja jestem z tych co to lubia wiedziec co jedza i omijam wszystko co mielone. Dlatego tez nie jadam wcale mielonych kotletow, hamburgerow, parowek, rybnych past i pasztetow .
|
Wind napisał: | pierogi, ma slabosc z dziecinstwa , absorbuja mnie jakies 10 min (pierogarnia jest ulice dalej) |
Nie zjadłabyś własnymi ręcami zmielonego fileta z karpia, a lubisz "kupne" pierogi, w których pojęcia nie masz co tak naprawdę jest...
Ale co tam, masz do tego pełne prawo!
coztego napisał: | Kompot to kompot, a moczka to moczka przynajmniej w naszej częsci Śląska Jedno i drugie jest paskudne. |
Ja nie wiem czy moczka to kompot w suszu czy coś innego (a podobno z tego samego kraju jesteśmy... ), ale jeśli chodzi o kompocik to nie dam o nim złego słowa powiedzieć i powtórzę słowa Zach: Bluźnisz, kobieto! Nie paskudny, tylko pyszny! A dobrze schłodzony (np. taki przyniesiony z balkonu kiedy temperatura jest blisko zera) z dodatkiem łódki Bols (lub też innej łódki ) jest po prostu darem niebios...
Dobra, to ja zaraz lecę z tym karpiem.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Pią 4:29, 16 Lut 2007 Temat postu: Wind |
|
|
Anisha,
Pierogi sa moja ogromna slaboscia Uwielbiam te na slono i te na slodko A ze nigdy zadnego sama nie zrobilam (i poki co raczej nie planuje), to jestem "skazana" na moja ulubiona pierogranie Mimo ogromu pierogow kupionych i zjedzonych z tamtego miejsca wciaz zyje, wiec nie jest zle
Ostatnio zajadam sie szpinakowymi z feta NIe sa tez zle z cynamonem i smazonymi jablkami
W.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Pią 4:32, 16 Lut 2007 Temat postu: Anisha |
|
|
Karp "po żydowsku" alias "w jarzynach"
Potrzebujemy:
- jednego dość dorodnego karpia w całości
- jeden filet z karpia (ze skórą lub bez, ale mielimy bez skóry )
- suchą bułkę do namoczenia
- pęczek zielonej pietruszki (może być 1,5 pęczka jeśli się lubi pietruszkę, a pęczek był marny)
- jedno jajo kl.L lub większe
- włoszczyznę : 3-4 marchewki, 2-3 pietruszki, seler (lub 1/2 selera, jeśli duży)
- kostkę rosołową Knorra (drobiową)
- dwa liście laurowe
- 5-6 kulek ziela angielskiego
- sól, pieprz, cukier
- ewentualnie bułkę tartą
1. Karpia patroszymy, skrobiemy z łusek, obcinamy mu płetwy i inne twarde wypustki, ale ostrożnie, żeby nie ponacinać skóry. Myjemy go dokładnie i po odkrojeniu łba dzielimy na dzwonka (kilkucentymetrowe).
2. Łeb zachowujemy do gotowania w jarzynkach, ale trzeba mu wydłubać oczy - w tym miejscu już widzę, jak rezygnujecie z dalszego czytania, a co dopiero robienia...
3. Szykujemy wywar z jarzyn: do niewielkiej ilości wody (tyle, żeby wywar zakrywał duszone w nim dzwonka "na leżąco") wrzucamy pokrojone w kostkę marchewkę, pietruszkę i seler, kostkę rosołową Knorra, liście laurowe i ziele angielskie, solimy i trochę słodzimy (1 do 1,5 łyżeczki). Zagotowujemy i dokładamy (bez oczu i powtórnie umyty) łeb karpia - razem mają się na małym ogniu pogotować około pół godziny - do miękkości jarzyn. Garnek powinien być raczej płaski, z dużym dnem.
4. Najgorsza część - ostrym nożem bez ząbków oddzielamy mięso od skóry i ości "żebrowych" - ma zostać sama skóra z doczepionym szkielecikiem tych najgrubszych ości od kręgosłupa.
5. Oddzielone mięso i dokupiony filet mielimy w maszynce.
6. Dość drobno kroimy pietruszkę.
7. Do zmielonego mięsa dodajemy pokrojoną pietruszkę, namoczoną (i odciśniętą) bułkę, żółtko i ubitą pianę z jednego jaja, dodajemy łyżeczkę cukru, solimy i pieprzymy wedle uznania. Jeśli całość jest zbyt luźna można dołożyć trochę bułki tartej - tyle, żeby dał się fomować jakiś kształt.
8. Wpychamy przygotowany farsz między skórę a ości - niby tak, jakby znowu mięso było tam skąd je wycięliśmy.Ilościowo może go być więcej niż było, ale bez przesady, żeby skóra się nie porwała.
9. Tak uformowane dzwonka wkładamy delikatnie do gotującego się wywaru (łeb dobrze wtedy już wyjąć, bo zawadza w garnku) i gotujemy po 5 minut z obu stron, ale na malutkim ogniu - takie sobie rzadkie bulgotnięcia.
10. Zestawiamy garnek z rybą z ognia i odstawiamy w chłodne miejsce - karp najlepszy jest jak się dobrze "przegryzie" z wywarem, najlepiej następnego dnia po przygotowaniu.
POLECAM!
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Pią 4:33, 16 Lut 2007 Temat postu: borsaf |
|
|
Anisha, to Wyższa Szkoła Jazdy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Pią 4:34, 16 Lut 2007 Temat postu: Anisha |
|
|
borsaf napisał: | Anisha, to Wyższa Szkoła Jazdy |
Nie, to tylko tak się wydaje skomplikowane... Jak się lepiej wczytać to nie jest tak źle...
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Pią 4:34, 16 Lut 2007 Temat postu: coztego |
|
|
Anisha, ale po co wydłubywać oczy?
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Pią 4:34, 16 Lut 2007 Temat postu: sirion |
|
|
Moja mama robi karpia po żydowsku, ale trochę innego. Masa z mielonej ryby ma dodane rodzynki i migdały. I nie jest wsadzana w skóre od ryby, ale w postaci wałka gotowana zawinieta w serwetę w wywarze. A wywar jest otrzymany przez gotowanie długo ( ze dwie godziny) wszystkich szczątków od karpia - łbów, ogonów, szkieletu, płetw - jak sie uda to dobrze dodać łby nadprogramowe od karpia przeznaczonego do smażenia, ogromnej ilości cebuli i marchwi. Wtedy nie trzeba dosładzać. Ugotowana ryba jest krojona na plasterki, układana na półmisku, ozdobiona fidrygałkami wyciętymi z gotowanej marchwi i zalewana wywarem, który powinien sam zgalaretować. Zwykle tu jest drobne oszustwo, bo jednak mama dodaje trochę żelatyny. Taki wywar sam galaretuje, gdy jest z czterech łbów co najmniej i dobrze zatężony.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Pią 4:35, 16 Lut 2007 Temat postu: Flaire |
|
|
sirion, ot to! O tym właśnie pisałam powyżej:
Flaire napisał: | Mieli się na surowo i - Anisha - taka ryba jest jak najbardziej autentycznie po żydowsku. W USA w każdym sklepie dostępne sa takie pulpety z ryby w lekkiej galaretce w dziale koszernej żywności i nazywa się to gefiltefish. Ja też mam gdzies taki przepis - można do niego dodać migdały i rodzynki i jest naprawdę pyszny - szczególnie z chrzanem lub ćwikłą. |
Ja robiłam zawsze tylko z jednego dużego, maks dwóch karpi, ale i tak galareta zawsze się zsiadała - jak ma być naprawdę po żydowsku, to bez żelatyny. Sam przepis w sumie bardzo podobny do tego, który podała Anisha, tylko wywar w moim przepisie miał dużo marchwi i cebuli, a do samego mięsa karpia też dodawałam sporo surowej, startej cebuli. No i rodzynki i migdały zamiast zielonej pietruszki, a zamiast bułki tartej - musowo maca. Ja raczej niż długi wałek - robiłam po prostu pulpety. A czasami nadziewałam dzwonka, ale nie samą skórę, tylko całe dzwonka - faszerowałam tę część wypatroszoną, tak że robiły się płaski "kotleciki", częściowo z dzwonek, a częściowo ze zmielonej masy.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Pią 4:36, 16 Lut 2007 Temat postu: sirion |
|
|
Flaire, no właśnie, o to chodzi. Ten słodkawy wyraźnie smak ryby. I ta słodycz jest niejako naturalna.
Czasem czytam sobie przepisy Ćwierczakiewiczowej. Ona nie znała praktycznie tych wszystkich cudów, jakie teraz używamy - gotowa żelatyna, kostka rosołowa czy maggi itp. U niej to był wywar z nóżki cielęcej czy rybich resztek, prawdziwy skoncentrowany bulion itp. Ale kuchnia to było jej życie ! A która z nas spędziłaby życie w kuchni ?
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|